W badaniach Uniwersytetu Jagiellońskiego (z 2018 r.) na 50 ratowników medycznych w nim uczestniczących 48 osób (96 proc.) zadeklarowało, że w ciągu ostatniego roku, w czasie pracy w systemie PRM, spotkało się z agresją skierowaną pod swym adresem. 88 proc. ankietowanych doświadczyło agresji werbalnej. 74 proc. spotkało się z aktem wandalizmu, a nieco mniej liczna grupa (68 proc.) potwierdziła, iż była bezpośrednim obiektem ataku ze strony pacjenta bądź osób mu towarzyszących. Nie ma danych z 2023 r. Założyć należy, że agresja wobec ratowników znacząco nie zmalała.
– Fizyczne ataki na ratowników medycznych to codzienność. A okres wakacyjny, obfitujący w okazje do picia alkoholu, sprzyja takim zachowaniom – mówił (rok temu PAP) Ireneusz Szafraniec, prezes elekt Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych.
Prezes uważa (zdania zapewne nie zmienił), że trzeba społeczeństwu uświadomić, że za napaść na wykonującego swoje obowiązki ratownika grozi pobyt w więzieniu. Nawet trzy lata za kratami. Tylko… Ratowników atakują nie spokojni przedstawiciele tegoż społeczeństwa, ale jego margines. A do niego, szczególnie, gdy jest pod „mocnym wpływem”, takie apele są niczym rzucanie grochem o ścianę. Ponadto prawo prawem, a w sądach prawie wcale nie zapadają wobec agresorów wyroki pozbawienia wolności, bez zawieszenia wykonywania kary.
RATOWNIK (SPORADYCZNIE RATOWNICZKA) MOŻE DOSTAĆ...
„po głowie” nie tylko pracując w pogotowiu ratunkowym. Może to spotkać pracujących w szpitalach, szczególnie w SOR-ach. Agresja fizyczna to najbardziej niebezpieczny przejaw omawianego problemu. Trzeba jednak podkreślić, że zapomina się o agresji słownej.
Kto z ratowników Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach nie był zbluzgany przy wykonywaniu interwencji? Chyba każdy i każda tego doświadczył/a.
Wyzwiska mogą przemienić się w agresję słowną. Oto przykład (za gdańskiego wydaniem „Gazety Wyborczej”). Doświadczył tej transformacji Artur, ratownik medyczny z 16-letnim stażem ze Starogardu Gdańskiego. W nocy z 4 na 5 sierpnia ZRM dostał wezwanie jakich wiele: uraz głowy i łokcia, pacjent przytomny. Pojechali na miejsce, do ośrodka turystycznego. Pacjent był przytomny, towarzyszyła mu córka. Pacjent nie chciał jechać do szpitala
Córka zaczęła krzyczeć, że Artur nie chce udzielić pomocy, że go „załatwią”. I poleciały na ratownika bluzgi. „Chcieliśmy wziąć poszkodowanego do karetki, ale on się wyrywał, nie chciał iść. Kobieta wzburzyła się jeszcze bardziej. Przekonywała, że z powodu urazów głowy zmarła jej matka. Jej partner dodał, że Ukraińcom pomagamy w pierwszej kolejności. Robiło się coraz bardziej gorąco, stwierdziłem, że trzeba wezwać policję. Kiedy szedłem do karetki, zostałem popchnięty na drzwi. Uderzyłem o auto głową. Potem już niewiele pamiętam, kolega mi opowiadał, że mężczyzna zaczął mnie kopać, a kobieta okładała mnie po głowie pięściami.
Artur stracił przytomność. Drugi ratownik odepchnął agresora i zaciągnął kolegę do karetki...” – czytamy w „GW”
TAKICH PRZYPADKÓW AGRESJI NIE BRAKUJE, ALE...
ile ich jest, jakie są statystyki? Może ktoś zna odpowiedzi na te pytania?
Symptomatyczne jest, że łatwiej znaleźć szczegółowe dane o liczbie skradzionych samochodów osobowych (w rozbiciu na marki!) niźli dotyczące fizycznej agresji wobec ratowników medycznych, którzy wykonując pracę, podlegają ochronie danej funkcjonariuszom publicznym (choć nimi nie są).
I cóż z tego, że mają taką ochronę, skoro sprawca pobicia ratownika raczej nie pójdzie siedzieć (chyba, że jest recydywistą), a ten, kto pobije policjanta, to raczej nie uniknie odsiadki.
Zatem choć art. 222 § 1 Kodeksu Karnego stanowi:
„Kto narusza nietykalność cielesną funkcjonariusza publicznego lub osoby do pomocy mu przybranej podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3.”
A naruszający z rzadka lądują za kratami. To problemu jeszcze będziemy wracać.
PS.
Agresorzy wyładowują swoją frustrację nie tylko na ratownikach. często demolują karteki - ale to już jest inna strona problemu.